RSS
RSS
#1 I'm so afraid, but... I still want you...!
Welcome to Cambridge UniversityUniversityof Cambridge
Nie Lut 12, 2023 12:08 am by Taehoon Byun
Czw Lut 09, 2023 7:09 am by Mitch Moon
Czw Lut 09, 2023 6:49 am by Mitch Moon
Czw Lut 09, 2023 5:58 am by Mitch Moon
Sob Gru 31, 2022 2:36 pm by Youngjae Hia
Sob Gru 31, 2022 1:01 pm by Bloody Ritual
Sob Gru 31, 2022 12:43 pm by Bloody Ritual
Sob Gru 31, 2022 12:01 pm by Bloody Ritual
Sob Gru 31, 2022 11:54 am by Youngjae Hia

#1 I'm so afraid, but... I still want you...!

#1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Mitch Moon Czw Lut 09, 2023 6:24 am
Chapter One.

Mitch i Renny rozstali się z resztą swej wiernej paczki po dość wykańczającej podróży. Mogli sobie pozwolić na większy odpoczynek od wszystkiego — mieli akurat przerwę w koncertowaniu i wpadli na to, by razem się gdzieś na dłużej ulokować, byle dalej od tych kolosalnych miast. Oczywiście teraz będą mieć dla siebie znacznie więcej czasu i wybrali sobie wille obok siebie niemalże. Rozłąki to oni by nie znieśli i wręcz musieli być zawsze razem, tacy nierozłączni byli!
Moon w dalszym ciągu nie miał pewności, czy ten przyjazd tutaj był dobrym pomysłem, choć Cambridge zdawało się być idealnym wyborem. Jednak był rozdarty jak nigdy wcześniej, a natłok rozmaitych uczuć go nie na żarty niszczył od środka. Dosłownie przed chwilą przekroczył próg nowego domu totalnie obładowany walizami, a gdzieś obok pałętał się jego kumpel, który wyraził chęć zamieszkania właśnie z nim. Rzecz jasna było to dla niego niesamowicie zadowalające, a z drugiej strony... ogarniał go większy strach, że zaraz coś zjebie. Był właściwie na wyciągnięcie ręki... a zarazem tak daleko! Przynajmniej takie wrażenie wciąż odnosił. Rzucił gdzieś na oślepiająco lśniącą podłogę cały swój asortyment, nie mając sił na rozpakowywanie czegokolwiek tego samego dnia. Nie ma mowy, by się tym teraz zajął... Jedyne co wyciągnął, to kilka podstawowych rzeczy do łazienki, piżamę i szlafrok. Zmęczenie na jego twarzy objawiało się wyraźniej niż u innych, toteż nie musiał się nawet fatygować, by o tym oświadczyć całemu światu na głos. Tak czy owak marzył wprost o wygodnym, ciepłym łóżku!
Przekazał Ahn'owi, że idzie pierwszy się myć, a potem leci od razu spać. Znali się jak łyse konie, więc takie zachowanie z jego strony go już nie powinno zaskoczyć ani się z nim o nic nie sprzeczał w tej kwestii. Machnął na to ręką i prawdopodobnie na czas okupacji łazienki przez Mitcha, zaczął sobie zwiedzać resztę pomieszczeń, czy coś w tym stylu. Po odświeżającym prysznicu i przebraniu się w piżamę, narzucił na nią swój ulubiony szlafrok i w milczeniu udał się do jednej z sypialni, którą mianował na swoją. Szczerze mówiąc wolałby spać z Renny'm w tym samym pokoju, ale jeszcze wprawiłby go w jakieś zakłopotanie i zgorszenie, a tego nie chciał... Nie zdawał sobie zupełnie sprawy z tego, iż on odwzajemniał skrywane do niego uczucie, które wykluło się w nim praktycznie od dnia, w którym się poznali. Dlatego Moon określał go żartobliwie ślepym głąbem... a może to on nim był? Nieważne! Wskoczył pod kołdrę, układając się plecami na miękkim materacu. Był święcie przekonany, że padnie natychmiast, a tu dupa. Przekręcał się z boku na bok i uwaga... za cholery nie mógł udać się do krainy snów. Jakim cudem to w ogóle możliwe?! Ano, sam sobie w myślach zadawał identyczne pytanie... Leżąc na prawym boku, sięgnął po swoją prywatną specjalną skrytkę, wyjmując z niej mały notesik, po którym zaczął coś bazgrać.

Trzymajcie mnie, bo kurwa szlag mnie jasny zaraz trafi. Zaczyna to przechodzić ludzkie pojęcie już, że aż zmrużyć oka przez to nie mogę! Miłość do niego mnie naprawdę wykończy... po chuj ja to znowu piszę! Ja pierdolę, jaki ze mnie idiota. Kurwa. No kurwa! Jak tego nie zrobię teraz, to chyba zwariuję... dosyć tego mazania. Miej jaja Moon! Idź i mu to wreszcie do kurwy nędzy powiedz, ile można to przelewać na pierdoloną kartkę papieru... trudno, najwyżej serio pójdę wykopać sobie grób. Pierdolę taki układ... UGH!

Był tak nabuzowany emocjami, że to się nie dzieje. Tym razem zgniótł to, co wyszło spod jego szczupłych palców i cisnął tym ze złością o podłogę. Wolał, żeby Renny tego nie znalazł... niemniej jakie ma to znaczenie, skoro postanowił zebrać się na odwagę i mu to wyjawić? Jebać to! Cały w nerwach skierował swe kroki prosto tam, gdzie znajdywał się Ahn. Jak na niego to było… niesamowicie szybkie tempo! Zatrzymał się diametralnie przy wejściu, opierając się o framugę, czując jak zaraz serce wyskoczy mu z piersi. Jakby tego było mało, ciężko dyszał pod nosem, co starał się tłumić, by nie zdradzić tego, jak potwornie to przeżywał. Mógłby znaleźć mnóstwo wymówek, czemu do niego przyszedł w środku nocy. Od "coś mam popsute ogrzewanie... zimno mi!", po "ciężko mi się przyzwyczaić do nadal obcego dla mnie miejsca, nie chcę być sam..." Kurwa. Czego by nie wymyślił, brzmiało mu co najmniej bez sensu, a zarazem idiotycznie. Zwlekanie z tym było bezcelowe... nie miał wyjścia. Raz kozie śmierć! Przełknął głośno ślinę i z lekkim zawahaniem podszedł do odwróconego plecami obiektu westchnień i wgramolił mu się na wyro, przytulając czoło do jego ramienia. Zaś jedną ręką objął go wokół brzucha, a tą drugą wplótł delikatnie w jego włosy, bawiąc się poszczególnymi kosmykami. Wtulił się mocno w jego ciało, jakby był dla niego cennym skarbem, którego nie zamierzał wypuścić z ramion, wydając z siebie takie zrezygnowane westchnięcie.
Reeeennyyyy... śpisz...? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam... coś nie mogę zasnąć... Wiem, to nienormalne, ale... ale... aleeee... mam problem... od bardzo dawna! — podniósł na krótko wyżej głowę, aby wymruczeć mu to do ucha ze sporym zawahaniem, brzmiąc przy tym tak słodko nieporadnie, chaotycznie i nie do końca zrozumiale. Lecz język utkwił mu w gardle i stanęło tylko na tym. Póki co!
Mitch Moon
Mitch Moon
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! XMfm17x

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FFRDI5R

Cytat :
Love myself, love yourself, peace.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! TaUyTqh

Wzrost :
176

Multikonta :
Eunjung, Taehoon

Waga :
60

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Renny Ahn Czw Lut 09, 2023 6:38 am
Jedyneczka.

Nie mógł uwierzyć w swoją głupotę. Naprawdę. Renny miał ochotę strzelić sobie liścia w twarz przez wyrażenie chęci zamieszkania z Mitchem… A jednocześnie również jego chory umysł twierdził, że to był najlepszy pomysł pod słońcem. Nie tylko więc jego najbliższy „kolega” był pełen sprzeczności, które skutecznie utrudniały codzienne funkcjonowanie. Ahn już po pierwszym kroku w nowym miejscu zamieszkania niemalże czuł, jak cały drży. Z podekscytowania? Strachu? A może nadziei? Nie umiał się zdecydować. Nawet w momencie, gdy usłyszał trzask drzwi i unosząc głowę znad pudeł, dostrzegł obiekt swoich zainteresowań. Z ledwością powstrzymał się od cichego westchnięcia na widok jego wiecznie zmęczonej twarzy, co było już chyba tradycją w jego przypadku. Szybko wrócił do poprzedniej czynności nie chcąc, by czasem nic nie wyszło na jaw. A tak całkiem szczerze… On już miał tego dość. Też chciał mu powiedzieć, ba, wręcz wykrzyczeć mu wszystko, bo z trudem dusił to w sobie. Coś go jednak powstrzymywało… Brak sygnału, co było jego zwyczajnym niedopatrzeniem. Tak, jakby Renny był całkowicie oślepiony przez swojego własnego przyjaciela. Cienko to brzmi, no nie?
Informacja Mitcha, choć całkowicie zwyczajna, po raz milionowy zakłuła go w serce. Nienawidził, gdy ten kładł się tak wcześnie… bez niego. Lubił spędzać z nim czas, ale niestety, musiał się liczyć z faktem, iż sen w pewnym momencie z nim wygra. Renny akurat mógłby nie spać całymi nocami, gdyby miał spędzić ten czas z Moonem. Przez skrywane uczucia ciężko mu było niekiedy odpłynąć, dlatego z braku laku często znikał wtedy w poszukiwaniu panienek. Musiał przekierować myśli na coś innego, prawda? Inaczej już dawno by chyba wybuchnął. Ale cóż… Jak zwykle rudowłosy przybrał maskę urokliwego uśmiechu, skierowanego prosto do przyjaciela. W rzeczywistości jednak mocno wstrzymywał się, by nie ruszyć za nim i nie wleźć mu pod prysznic. Był jednak tak mocno rozkojarzony, że mimowolnie ruszył z miejsca. Z przerażeniem ruszył w pierwszym lepszym kierunku, udając, że jeszcze się rozgląda… No ciapa z niego jak nic! Tyle lat i jego odczucia dalej nie wyszły na jaw? Normalnie szczęściarz… ewentualnie najgorszy pechowiec życia.
Poddał się jednak niemalże od razu – w końcu Mitch się kąpał czy co tam robił, więc nie zwracał uwagi na jego dziwne zachowania. Udał się więc do sypialni, niby-swojej, lecz dalej nie czuł w niej tego czegoś. Tak, jakby mu brakowało jakiejś rzeczy… albo osoby. Z rezygnacją nadął swoje policzki, przez co wyglądał jak mała, urocza świnka morska. Z taką miną władował się na łóżko, jednocześnie sięgając po książkę, którą niedawno rozpoczął. Po chwili na pościel wyleciał mały zwitek papieru. Chwycił go w swoje palce, jednocześnie marszcząc przy tym swoje brwi. Nie pamiętał, żeby coś tu wkładał. Słowa wypisane na kartce jednak wszystko mu objaśniły:

...żeby nawet w każdym bohaterze go widzieć? Mamo, nie tak miała wyglądać miłość… Mówiłaś, że dla obu stron to jest jasne jak Słońce. Że jak przyjdzie pora, oboje będziemy wiedzieć… A tu nic! Zero! Od początku mu nic nie świta… a może to ja jestem tak wielkim głąbem, że zamiast siedzieć i czekać powinienem coś zrobić? Cholera no, ja tu niedługo przestanę żyć zwyczajnie, bo wszędzie będzie jego twarz. A zamiast miękkiej powierzchni ręcznika będę sobie myślał, że to Mitch… Wszystko jest już ze mną nie tak. Nic nie pomaga. Ani zaczytywanie się w fikcjach, ani szukanie uczuć do kogoś innego. Bo obie rzeczy nie istnieją – a to, co czuję do niego jest aż za prawdziwe. Chyba będę musiał mu w końcu powiedzieć, że nie patrzę na to w "normalny" sposób. Bo nie wyrobię od tych wszystkich myśli, które nawiedzają mnie nawet w trakcie czytania głupiej książki…

Nie mógł tego nawet doczytać do końca, bo już niewidoczna pięść zaciskała się na jego sercu. Zgniótł papierek, rzucając go w kierunku stojącego nieopodal śmietnika. Czy trafił – nie wiedział, miał to gdzieś. Książka też pofrunęła na bok, a sfrustrowany Ahn obrócił się na drugi bok, znowu zagłębiając się w dobijających go tylko przemyśleniach. I chyba był już tak zmęczony przeprowadzką oraz całą resztą, iż usnął niemalże od razu… tak, jakby zamienił się z Mitchem odnośnie tej kwestii.
Nie zanotował więc, gdy obiekt jego westchnień po pewnym czasie wparował mu do pokoju, a na dokładkę wlazł mu do łóżka! Normalnie pewnie by był już cały różowy na twarzy, a teraz jedynie pomruczał jakby był kotem. Mimowolnie wyczuł, iż jest mu przyjemnie i nawet głębszy sen  by mu nie przeszkodził! Chociaż moment… Tak mocno to on jeszcze nie spał. Ewentualnie jednak coś w nim zarejestrowało, że jest blisko swojego crusha, co wprowadziło go automatycznie w płytszy sen. I owszem, dalej zdawało mu się, że śni – słowa Moona zabrzmiały więc tak, jakby były częścią tego drugiego świata.
Mitchy… — wymruczał leniwym, gardłowym głosem, po czym nastąpiła dłuższa pauza, w trakcie której oddychał powoli i głęboko. — Powieedz mi proszęęę… Że… — tu przygryzł delikatnie, acz pociągająco wargę. Mitch mógł to zarejestrować, ponieważ Ahn mimowolnie zaczął dopasowywał swoją pozycję tak, by zwrócić się bardziej w jego kierunku. W pewnym momencie jednak urwał. Nie wiadomo czy to dlatego, czy spał sobie dalej w najlepsze. Może po prostu miał zamknięte oczy i z przerażeniem uświadamiał sobie, jak bardzo się zagalopował? Przecież jego głos był niemalże pełen tęsknoty… I chyba nawet głuchy by się skapnął, o co mu chodzi – chociażby po samych jego czynach, które objawiły się w postaci owinięcia się jego silnych ramion wokół ciała należącego do chudzielca. Póki co jednak, nie cofał się ani nic. Czyli byli na dobrej drodze… Pytanie tylko jeszcze, do czego dokładnie!
Renny Ahn
Renny Ahn
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FUqXxMg

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! 69q1FFf

Cytat :
Jelly-o pudding wafer oat cake liquorice gummi bears tart chocolate pie.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! OKv3GJQ

Wzrost :
175

Multikonta :
XD

Waga :
62

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Mitch Moon Czw Lut 09, 2023 6:40 am
Sam Mitch nie miał pewności, czy dobrze zrobił wyskakując mu z tą propozycją ze wspólnym mieszkaniem. Ale do jasnej anielki, gdyby tego nie uczynił, to by potem żałował bardziej, a taka okazja drugi raz mogłaby się już nie nadarzyć... Sam też łapał się coraz częściej na tym, iż odczuwał w sobie wzmożoną zazdrość o Renny'ego i jeśli czegoś z tym raz a porządnie nie zrobi, to chyba eksploduje i dostanie jakiegoś pierdolca. Powinien był tamtego pamiętnego dnia wyznać mu prawdę, gdy znaleźli się w dość krytycznej i jakże krępującej sytuacji i omal nie doszło do pocałunku, którego tak niemiłosiernie pragnął... jak zwykle idiota musiał oczywiście stchórzyć udając i okłamując zarówno obiekt swych westchnień jak i samego siebie, że żadna scena zazdrości nie miała miejsca i to nie było nic takiego! Może gdyby nie wparowała do tego samego pomieszczenia cała reszta ich nierozłącznej paczki, Ahn wyciągnąłby z niego koniec końców tak długo skrywany przed nim sekret... Bynajmniej nie wyszło, a Mitch po dziś dzień przeklinał samego siebie, że tak to koncertowo spartolił. Strach niestety zwyciężył i takie tego skutki... Musiał to w takim razie nadrobić z nawiązką, a skoro okoliczności zaczynały sprzyjać... czemu zatem tego nie wykorzystać?
Nie dało się przeoczyć tego niecodziennego zachowania Renny'ego, co również powinno mu dać jaśniej do myślenia. Być może jakimś cudem przyuważył w jaki sposób na niego reaguje, gdy był w pobliżu... tylko to dla niego nie było takie oczywiste, dlatego tak strasznie się bał, że swym cholernym wyznaniem zjebie ich wieloletnią przyjaźń... A Ahn też mu notorycznie wysyłał konkretne sygnały, które naturalnie dostrzegał, lecz... nie doszukiwał się w nich nigdy drugiego dna, choć ono tam od zawsze było. No ślepy gamoń, nie? Gdyby nie te wiecznie przylepione na jego twarz zmęczenie, dawno pewnie by się już z tym wszystkim co do niego czuje zdradził. Tymczasem... nie szło się o niczym zorientować i stąd zdawać by się mogło, iż kompletnie nie zwracał na to najmniejszej uwagi, będąc niewzruszonym na jego zaloty. Prawda jest zupełnie inna jak wiadomo...
Niby podróż go standardowo wypruła z wszelkich sił, aczkolwiek najwyraźniej przez bliski wybuch emocjonalny nie był w stanie zasnąć mimo to. Początkowo nie wpadłby na to, że dojdzie do czegoś takiego! Normalnie jakiś dramat. Tak to by sobie darował i wcale nie wybierał się do snu, a zaczął działać natychmiast. Nie pozostało mu więc nic innego, jak wziąć się w garść i pójść do niego, niezależnie od pory i tego, ile trwało, nim zdecydował się to zrobić. Moon rzucał się zwykle w wir muzyki i ciągłej pracy nad kolejnymi utworami — to jedyna rzecz, która trzymała go wciąż w ryzach. Niemniej... to już też przestało mu pomagać. Pękł. Miał tak dość kiszenia w sobie miłości do swego kumpla, że już się temu całkowicie poddał, przestając z tym dłużej walczyć i usilnie chować za swoją typową maską. Pozwolił tym uczuciom bezwiednie, a zarazem beztrosko zalać cały jego organizm wzdłuż i wszerz. Och, wspólny prysznic byłby taki epicki... byłby w niebie, gdyby do tego doszło! Nie ma bata, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Mitch z przyjemnością zaciągnie go do kabiny! No nic, jeszcze nie ta pora...
Dosłownie jaja jak berety! Obaj ciągle przelewają swoje frustracje na papier, w których wywalają to wszystko co do siebie czują, a nie umieją się przyznać do tego na głos temu drugiemu. Mogliby się złapać za głowy, gdyby się wspólnie podzielili tym, co o sobie po kryjomu pisali. To tylko udowadnia, jak bardzo są sobie niepodważalnie przeznaczeni, a bratniość dusz jest wręcz niewątpliwa w ich przypadku. Jednak ze względu na to, iż w pomieszczeniu było dostatecznie ciemno, nie spostrzegłby leżącego zgniecionego papierka, nieważne gdzie ostatecznie wylądował — czy w kuble, czy może też na posadzkę, jak to miało miejsce niedawno w jego pokoju. Tak, zrobił właściwie identycznie... też nie dbał o to, czy trafił do kosza, czy też nie. Jacy zgrani, nie? A tacy beznadziejnie ślepi! Być może faktycznie doszło do jakiejś zamiany miejscami... nie byłoby to niczym szokującym!
Znalazłszy się tak blisko niego, odczuł nieznaczną ulgę i było mu tak piekielnie rozkosznie, gdy tak leżał w niego wtulony i próbował wywnioskować, czy Renny jest przytomny, czy też nie. Uśmiechnął się kącikowo po usłyszeniu jego uroczych pomruków, które były dlań tak intensywnie urzekające! Boże drogi, to JAK wypowiedział jego imię i wydźwięk kolejnych słów wywołał w nim autentyczne ciarki, aż zaświeciły mu się oczy! Dodało mu to... trochę większej odwagi. Przełknął głośniej ślinę, czując jak coraz trudniej jest mu oddychać. Niby tak prosty proces, a w tym momencie wykonywanie go przeobraziło się w niebywale skomplikowane wyzwanie.  
Słuchaj Renny, ja... dłużej tego nie zniosę. Nie mogę kłamać ci w twarz, że nic się nie dzieje... dzieje się. Pamiętasz jak się wygłupiłem podczas naszej trasy...? — zaczął, chcąc się upewnić, że ten go słucha, a to co mówi do niego w ogóle dociera. Te niemożebnie seksowne przygryzienie przez niego dolnej wargi wcale mu nie pomagało. Totalnie wgniotło go aż w materac łózka, na którym razem leżeli. Przez to ociągał się znów z dalszym nawijaniem, a jak tak się do niego odwrócił i odwzajemnił uścisk... rozkojarzył się znacznie mocniej. Jego policzki przybrały wydatniejszych, czerwonych i strasznie wyrazistych barw. Poczęły go boleśnie piec! — Jest taki jeden, który wzdycha do ciebie, przez co cierpi katusze... i nie może patrzeć na to, jak umawiasz się z kimś innym... godzi go to w serce... — urwał nagle, gdyż właśnie przyszedł czas na największą deklarację wszech czasów. Łatwiej mu szło, jak ujmował to inaczej, nie przytaczając na razie swego imienia, co było specjalnym i świadomym zabiegiem. Miał nadzieję, że i tak chłopak skapnie się, że w istocie chodziło mu o niego samego. Tym razem to on wgryzł się zębami nerwowo w swą wargę prawie do krwi, którą delikatnie mielił; tak go to zestresowało i kosztowało mnóstwo wysiłku! Nachylił się tuż nad nim, zmniejszając dzielącą ich odległość do minimum. Z tego względu Ahn mógł odczuć na swej skórze jego gorący, przyspieszony oddech. Przesunął tak zmysłowo dłoń z jego włosów, na policzek, który pogładził po całej jego objętości wierzchnią jej częścią. — Rozwiewając twe wątpliwości — tak kurwa, byłem zazdrosny. Za każdym pieprzonym razem. Wiesz dlaczego...? — spauzował na sekundę, zadając mu w zasadzie pytanie retoryczne, a jednocześnie by się chwilę nad tym zastanowił. I tak zamierzał mu odpowiedzieć bezpośrednio, jednak... musiał dodać do atmosfery nieco napięcia, a co! — Bo cię kocham głąbie! Najmocniej we wszechświecie... — te zdanie natomiast niemal wykrzyczał na całe gardło, tak mu się to cisnęło na język! Nie mogąc już wytrzymać, po prostu zniwelował ostatnie milimetry i... musnął Renny'ego ledwie wyczuwalnie, acz z czułością swymi lekko rozchylonymi wargami prosto w jego usta, w myślach wiwatując z takim NARESZCIE! Posmakował tych ponętnych, pełnych i jakże kuszących miękkich, wilgotnych ust, co było jego drobnym marzeniem od zarania dziejów. I na nowo go zmroziło, zawstydził się i speszył maksymalnie po zarejestrowaniu co się wyprawia. Odsunął od niego całą czerwoną jak burak twarz i schował ją w jego piersi, przylegając do niej desperacko, kurczowo się do niej przyciskając. Jedną ręką wciąż oplatał jego brzuch, a ta druga przylepiona była do jego lica. Nie mógł ani drgnąć, a miał ochotę zwiać... nie tym razem. Zbyt go strach sparaliżował, by był w stanie się jakkolwiek ruszyć. — Cholera, czy właśnie wszystko spieprzyłem...? Przepraszam, ja musiałem ci to w końcu powiedzieć i cię pocałować... Tyle to w sobie trzymałem, boże... ja jebię, jaki ze mnie kretyn... — wybełkotał spanikowany całkiem zrozumiale, choć urywanie wypowiadał to tuż nad jego obojczykiem, nad którym akurat zawisł swoją facjatą. Przez ciągłe wątpliwości skończył się produkować z dozą niepewności, którą mimowolnie odczuwał. Pomimo to... dzięki temu zrobiło mu się lżej zarówno na duszy, jak i sercu. Cały świat mu wirował przed oczyma; w głowie mu się kręciło. W międzyczasie machinalnie zaczął nucić coś pod nosem, coś adekwatnego do sytuacji... Podczas wyśpiewywanych odpowiednich wersów, odnalazł po omacku drogę do dłoni Ahn'a, aby spleść jego palce ze swymi własnymi, nie chcąc by ją brońcie panie boże puścił...

It leaves me feeling seasick, baby
Seems like I am locked deep in the dreamlike reality
It spins me 'round and drives me crazy
It seems that I’m like the moon that rose at noon

If I was only by myself
If I didn’t know you
Maybe I’d have given up
Lost at sea

But my heart’s still on fire
With a burning desire
Gonna get you back like it’s destined

I wish that you would love me
Just like yesterday, don’t let go of this hand ever again
And every time my heart beats
Match your steps so you don’t wander around ever again

I feel destiny in you you you you you
I feel destiny in me me me me me

When you hear my heartbeat, baby
You give me a new life, you give me a new birth
I feel your heart beat away
I been losing my mind
I been cravin' my shine
I know me before you was a ready-made me
But you designate me and you resumed me
I been calling your name in this universe
(Now I need no space)
I got youniverse, done

Coming across you is like a TV drama created by the universe (Yeah)
So many wanderings, being lost endlessly
It was you who led me through the labyrinth
You’re my light and salvation
The rain is coming close to an end and I won’t let go of your hand

I wish that you would love me
Just like yesterday, don’t let go of this hand ever again
And every time my heart beats
Match your steps so you don’t wander around ever again

I feel the destiny in you you you you you
Feel destiny in me me me me me
I feel the destiny in you you you you you
Feel destiny in me me me me me

My heart’s on fire for your love
Oh, my heart’s on fire for your love!


Czy było warto się tak uzewnętrzniać i okazać mu, jak go potwornie pragnie i kocha miłością bezgraniczną...? Są dwie opcje: albo zostanie wybawiony i jego męki się skończą, albo to będzie jego osobisty koniec świata. Renny mógł poczuć, jak każdy pojedynczy mięsień w ciele Mitcha napina się niczym nadzwyczaj naprężona struna. Jakiego wyboru dokona jego crush...? Tego miał się wkrótce przekonać!
Mitch Moon
Mitch Moon
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! XMfm17x

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FFRDI5R

Cytat :
Love myself, love yourself, peace.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! TaUyTqh

Wzrost :
176

Multikonta :
Eunjung, Taehoon

Waga :
60

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Renny Ahn Czw Lut 09, 2023 6:46 am
Jeśli chodziło o tamten moment, gdzie prawie doszło do czegoś, czego od dłuższego czasu oczekiwał również i Ahn, sam był wręcz zdruzgotany. Dla niego było to niemalże potwierdzenie, że od strony Mitcha nie powinien spodziewać się czegoś więcej. Że w głowie zrodziły mu się jakieś bzdury, a on nie potrafił się od nich uwolnić… I częściowo obwiniał się, że może gdyby wcześniej dał jakikolwiek znak, to może miałby jeszcze jakąś szansę. A teraz? W dalszym ciągu w Rennym tliły się niewielkie iskierki nadziei, lecz z dnia na dzień gasły one coraz bardziej. Propozycja wspólnego mieszkania nieco je podsyciła, ale by wzniecić z tego na powrót ogień, potrzeba było czegoś więcej.
Oczywiście Renny również nie był bez winy. Znał przecież przyjaciela na wylot, a raczej – tak mu się dotąd zdawało. Gdyby w rzeczywistości wiedział o nim wszystko, pewnie już dawno by się skapnął, iż coś jest na rzeczy. Też był ślepcem, do tego głupkiem i tchórzem. Oboje nie chcieli całkowicie zniszczyć łączącej ich relacji, bo zależało im również na przyjaźni między sobą. I jak tu kurde coś wyznać bez obaw o spierdolenie? Ahn co rusz gryzł się w język, bo też już wiele razy miał ochotę zwolnic hamulce… I nic. Bo ostatecznie ta durna przyjaźń wszystko psuła. Gdyby się tyle nie znali, to byłoby chyba zdecydowanie łatwiejsze. Renny jednak za nic w świecie nie oddałby tych lat, które razem spędzili. Skoro nie mógł mieć uczuć Moona, mógł chociaż mieć coś mniejszego, co również napawało go szczęściem. Mniejszym i trochę bolesnym, ale zawsze coś, nie?
Zmęczenie nie powinno być niczym wyjątkowym również w przypadku Ahna. On dotychczas chodził nabuzowany i rozdrażniony przez niemożność wyjawienia prawdy, a duszenie tego w sobie powoli dawało pierwsze skutki uboczne. Dosłownie tak, jakby zamienili się miejscami – Renny był teraz tym zmęczonym, który problemy zabijałby snem, a Mitch już nie mógł wytrzymać z wrażeń i wręcz go nosiło. Może to właśnie był punkt zwrotny? Być może los chciał, żeby to Moon wykonał pierwszy krok i wyciągnął rękę do powoli zapadającego w przepaść Ahna… I tym samym mógł go też w niedalekiej przyszłości wciągnąć prosto w swoje ramiona, na przykład pod prysznicem! Rudowłosy z pewnością by nie pogardził takim obrotem spraw i byłby chyba w siódmym niebie. Lecz póki co, musiał borykać się ze smutniejszymi emocjami. Ale już niedługo… Może jeszcze nic nie przeczuwał, ale lada moment miało się wszystko wyjaśnić. I nie tylko biedny papier się o tym dowie! Najwidoczniej nadeszła też pora na to, by przestali marnować tony kartek na te swoje bezsensowne żale. Prędzej czy później musiało się to skończyć. Także te dwie, zgniecione i zmaltretowane zwitki leżące na ziemi czy w kubłach, po raz ostatni miały skrywać ich cierpienie.
Dalej miał wrażenie, jakby śnił. To było zbyt piękne, by Mitch tak ot przyszedł to niego, by się wtulić… Na jego twarz leniwie wpłynął uśmiech i przez cały czas nie znikał. Nie chciał, by to się kończyło. Czy to było prawdziwe, czy też nie… A z biegiem czasu robiło się nawet lepiej. Oczywiście dotarły do niego słowa Mitcha i, wciąż trwając w swoim jakby-śnie, nagle odczuł niecierpliwość oraz… niepewność. Zaczynał mieć wątpliwości, czy to na bank sen – a może po prostu już tak pragnął podobnej rzeczywistości, że już nawet podczas odpoczynku jego umysł zawzięcie kręcił się wokół owego tematu? Nie potrafił już tego stwierdzić, szczególnie, że pociągający głos Moona jeszcze bardziej wytrącał go z równowagi. Przełknął ślinę, poruszając się delikatnie i jednocześnie czując, jak mimowolnie rytm serca w jego piersi znacząco przyśpiesza.
Ahh…aa. Tak, głupek z ciebie, wieeeesz… — mruknął pieszczotliwie, całkowicie nie kontrolując swoich czynów. Zaraz jednak umysł podesłał mu odpowiednie wspomnienia, które wywołały uroczy grymas na jego twarzy. Jego oczy wciąż pozostawały zamknięte, lecz pod powiekami i tak widział wyobrażenie Mitcha. A może serio go widział, jak już się odwrócił? Totalnie zgłupiał, czyli nic nowego tak właściwie. Przysunął się bliżej wyobrażonego (i tego prawdziwego też) chłopaka, wzdychając cicho. Nie odzywał się już wcale, a jedynie oddychał głęboko, chłonąc każde słowo Moona. W pewnym momencie aż zabrakło mu języka w gębie, a wyznania obijały mu się o czaszkę tak, jakby jednak nie odpłynął gdzie indziej. Że co..? Coś jednak nie pozwalało mu otwierać oczu. Jakby bał się, że to jednak nie rzeczywistość. Rozpraszał się jednak raz za razem, to czując gorący oddech, a to drżąc przez przesuwającą się po jego twarzy dłoń Mitcha. Wciąż się idiota nie skapnął, że to naprawdę się działo. Prychnął jedynie, co zabrzmiało i tak zupełnie niegroźnie, a nawet uroczo. Cały Renny. — Rozumiem goo… Sam czuję… to od dawien dawna… — aż zmarszczył nos i wygiął usta w taki smutnawy sposób, że nie sposób było nie odczuć jego żalu. Kompletnie nie przypuszczał, że Moon mówił tu o sobie. Zaraz jednak i tak się o tym przekonał, ale z szoku teraz już milczał całkowicie. Pierdoliło mu się równo w głowie czy te słowa faktycznie padły z jego ust? Nawet, jeśli to był sen… Po prostu nie mógł uwierzyć. Oczy Ahna mogły być cały czas przymknięte, lecz jego pełne wargi układały się obecnie w kształt literki „o”. Słowa kocham cię i każde inne huczały mu w głowie, lecz czując dotyk na własnych wargach… To otrzeźwiło go tak mocno, jak nic nigdy. W momencie podniosły się jego powieki, a serce to niemalże chciało wyrwać mu się z piersi. Wszystko przez to, iż naprawdę widział przez sobą Mitcha, który już odsuwał się od niego z wypiekami na policzkach. Miał ochotę krzyknąć, by mu w tym przeszkodzić, lecz głos uwiązł mu w gardle. Patrzył więc zszokowany na chłopaka i nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Myśli wciąż błagały i przypominały mu zdarzenie sprzed momentu. Głos Moona był jednak kolejnym aspektem, który wybudził go z tego letargu. Renny zmarszczył czoło i natychmiast chwycił za koszulkę chłopaka, przysuwając go tym samym tak blisko do swojej twarzy, że ich usta znowu się stykały. Teraz jednak Ahn wlepiał w niego swoje oczy, samemu nie mając pojęcia, skąd u niego tyle odwagi do działania. — Cicho być… kretynie ty mój… — wydusił cichutko i już nie mogąc się dłużej powstrzymywać, tym razem to on wpił się w jego usta. Jego pocałunek był zachłanny i pełen niecierpliwości, a także i desperacji. Widać w tym było jakimś cudem, jak długo czekał na tę chwilę. Był tak roztrzęsiony i szczęśliwy, iż nawet nie powstrzymał pojedynczych łez, które powoli zaczęły spływać po jego policzkach. To trwało za długo. On też za bardzo zamotał, próbując uciekać od tego uczucia. Jego strach był jednak całkowicie bezpodstawny i teraz o tym wiedział. Był wdzięczny, że cała nadzieja wreszcie mu się opłaciła. Dlatego też, gdy finalnie odsunął się nieco (co trwało wieki) od twarzy Mitcha, jego usta znowu przyozdabiał uśmiech. Pogłębiał się on tylko bardziej, słysząc słowa śpiewane przez jego miłość. Wzruszenie po raz kolejny wstrząsało delikatnie jego ciałem i znowu nie umiał powstrzymywać łez. Były one jednak pełne radości i szczęścia, bo w żaden inny sposób nie umiał chwilowo wyrazić swojej reakcji. Gdy Moon skończył, przytulił go do siebie jeszcze bardziej, nie chcąc, by dzielił ich już jakikolwiek dystans. Nie puszczał też jego dłoni. Sam jednak potrzebował dać upust swym emocjom i wybrał ten sam sposób – za pomocą piosenki. Był to nieco krótszy fragment niż w przypadku Mitcha, lecz miał nadzieję, że wyrażał więcej niż tysiąc słów:

Maybe it's the providence of the universe
It just had to be that
U know, I know
You are me, I am you

As much as my heart flutters, I'm worried
The destiny is jealous of us
Just like you I'm so scared
When you see me, when you touch me

The universe has moved for us
Without missing a single thing
Our happiness was meant to be
Cuz you love me, and I love you

You're my penicillium, saving me, saving me
My angel, my world
I'm your Calico cat, here to see you
Love me now, touch me now

Just let me love you…


Gdy już kończył swoje osobliwe wyznanie, nie mógł przestać patrzeć na swój cały świat. Był to najpiękniejszy widok, jakiego kiedykolwiek mógł uraczyć – szczególnie po tych paru chwilach, które zmieniły życie ich obojga już na zawsze. Renny był przeszczęśliwy i to było po nim widać. Może jeszcze nie był w stanie za wszystko przeprosić i bardziej opisać tego, przez co przechodził przez Mitcha, lecz i tak zrobił już spory postęp… No i najważniejsze – dał znać, że nie widzi w nim tylko przyjaciela i zarówno dla niego, jak i dla Moona otworzyła się całkiem nowa ścieżka. Już nie mógł się doczekać, by postawić na niej swój pierwszy krok… Razem z miłością swojego życia. Tak, jak to powinno być już dawno temu.
Renny Ahn
Renny Ahn
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FUqXxMg

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! 69q1FFf

Cytat :
Jelly-o pudding wafer oat cake liquorice gummi bears tart chocolate pie.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! OKv3GJQ

Wzrost :
175

Multikonta :
XD

Waga :
62

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Mitch Moon Czw Lut 09, 2023 6:47 am
Bezsprzecznie wpadł wtedy w zbyt dużą panikę. Wystraszył się, że sam coś sobie ubzdurał, a Renny go jedynie w coś usiłował wkręcić. Albo raczej tak to sobie tłumaczył. Samo to w jaki sposób wypowiedział słowa „czyżbyś był o mnie zazdrosny Moon...?”  i jak mu zagrodził drogę, praktycznie przygważdżając plecami do pobliskiej ściany, a tym samym — uniemożliwiając ucieczkę... powinno go z miejsca olśnić. Zamiast tego totalnie stchórzył, a pojawienie się reszty kumpli w kiepskim momencie bynajmniej nie pomogło, a bardziej go speszyło i wtedy wszystko prysło. Właśnie ze względu na ich przyjaźń wolał sobie wmawiać, iż się przesłyszał i przewidział. Tak było łatwiej, niż przyjąć do wiadomości właściwe pytanie, które padło z jego ust (choć jego wydźwięk wciąż boleśnie odbijał się echem w środku jego czaszki) i fakt, że od pocałunku naprawdę dzieliła ich tamtego dnia tak niewielka odległość... Był tak cholernie spanikowany, że samoistnie wyszło z niego kilka sprzeczności, przez które Ahn uznał, że nie ma na co liczyć z jego strony. Podczas gdy w tym spłoszeniu palnął na poczekaniu cholerne kłamstwo, wewnątrz wszystko w nim krzyczało z rozpaczy, próbując go zawrócić i kazać w końcu przestać to kwestionować i wyznać Renny'emu prawdę, a nie uciekać niczym pieprzony cykor ze względu na obecność pozostałych. Świadomość tego jak strasznie to zjebał nękała go do tej pory. Klął w myślach i żałował, że nie był w stanie nic z tym zrobić. Nigdy wcześniej nie czuł tak potwornej bezsilności... Przeżywał najgorsze katusze w swym życiu, bo jakby tego było mało ta pokręcona akcja wywołała dość napiętą atmosferę, która ich od siebie nieco oddaliła. Mitch miał tego serdecznie dosyć; nie mógł znieść tej rozłąki, a wiedza, iż obiekt jego westchnień zabawia się z jakimiś laskami kurewsko go bolała. Z tego względu i on się obwiniał, że jak tak dalej pójdzie, ich wieloletnia przyjaźń i tak się rozpadnie. Na to pozwolić nie mógł. Fartownie w chwili zakończenia trasy wpadł mu ten pomysł z wspólnym zamieszkaniem, aby chociaż przestało być tak beznadziejnie niezręcznie między nimi. Nieistotne, że miał pewne wątpliwości co do tego, ale nie mógł dłużej siedzieć bezczynnie. W innym wypadku doskwierająca mu pustka pochłonęłaby go dokumentnie, a zarazem zniszczyła resztkę pozytywnych emocji, które się w nim tliły. Jak się niebawem okaże była to najlepsza decyzja, jakiej mógł dokonać i jej obaj nie pożałują!
Przełamując się, postawił wszystko na jedną kartę. Poczucie winy z tamtego dnia nie chciało go opuścić i dlatego był tak zdeterminowany, by poczynić ten pierwszy krok, a nie czekać do usranej śmierci na jakiś jebany cud. To co się z nimi działo brzmiało tak, jakby co najmniej wymienili się ze sobą swymi duszami, a cichy głosik w czeluściach umysłu nakazywał mu skończyć z tym nonsensem i ogarnąć temat. Po ludzku stawić temu czoła, a nie ciągle przed tym zwiewać! Z tym punktem zwrotnym to niegłupie, jak najbardziej mogło tak być. Założył sobie już zawczasu, że jeśli mu się wszystko powiedzie, następnego dnia wyskoczy mu z propozycją wspólnego prysznica! Wizja ich w takiej scenerii była niesamowicie kusząca i jeśli jego wyznanie niczego nie zniszczy, nic go nie odwiedzie od wcielenia tego w życie!
Teraz... wtulał się w Renny'ego tak mocno, że aż sam siebie zaskakiwał, jednak to co kisił w sobie zaczynało się z niego wylewać hektolitrami. Przytulanie go nigdy nie było takie intensywne i uczuciowe jak w tej chwili, co zapewne mogło być równie szokujące w jego oczach. Ani mu się śniło go puszczać... mógłby tak trwać przy nim przez wieczność. W przeciwieństwie do niego, Moon był całkowicie rozbudzony i nie miał problemu z rozróżnieniem rzeczywistości od snu. Nie wątpił w prawdziwość swych czynów i jemu też zamierzał dać o tym dosadnie znać, o ile w dalszym ciągu będzie odnosił wrażenie, że to jakieś halucynacje. Zarejestrował jak rytm bicia jego serca przyspiesza, co odebrał za przyjęcie jego wypowiedzianych dotychczas do niego słów. Jego własne również nawalało jak szalone, coraz boleśniej obijając się o jego żebra. Przy okazji charakterystycznie dla siebie tak uroczo mlaskał, specjalnie modulując tembr swego głosu, by ten brzmiał jeszcze głębiej i seksowniej, a wraz z tym dostatecznie wyraźnie. Słysząc pierwszą odpowiedź, która wydobyła się z ust Ahn'a, aż cicho zachichotał. Dziwić mu się? To było takie... słodkie! Sądząc po sposobie w jaki to zrobił, ewidentnie wciąż był półprzytomny i prawdopodobnie nie do końca ogarniał, co się właśnie dzieje.
Istotnie jestem głupkiem... nie mogę temu zaprzeczyć przystojniaku... — im coraz więcej dostrzegał w nim tych konkretnych znaków, że czuje dokładnie to samo, tym łatwiej przychodziło mu przytaczać takie określenia! Powstrzymywać tego już nie zamierzał, a jego hamulce definitywnie już puszczały, ponieważ te skotłowane w nim emocje były wprost nie do zniesienia! Co on wyprawiał... same reakcje na niego potężnie wpływały i dezorientowały, a już zupełnie go trzepnęło wyłapawszy te urocze prychnięcie... nie no, najchętniej to on by go schrupał. Cholera!
Tak, zgadza się... nie dość, że głąb, to na dodatek ślepy! Jak on mógł się nie zorientować... — ciągnął dalej swój żarcik, udając że nadal mówi niby o kimś innym, choć cały czas miał na myśli samego siebie. Trudno było przeoczyć żal i ból, którym przesycona była jego następna wypowiedź. Na ten zaś widok, Mitch skrzywił się i miał ochotę bardziej jebnąć się w ten durny łeb za swoją bezmyślność i całą resztę! Po ułożeniu przez rudzielca tak specyficznie swych apetycznych warg nie miał już ani grama sił na to, by dłużej zwlekać z nieuniknionym, tak pragnął posmakować tych idealnych ust, że to się nie dzieje... Kiedy każde zdanie się z niego ostatecznie wylało, nadeszła pora na kolejny krok... czyli ich pierwszy, długo wyczekiwany pocałunek. Nieśmiały, ale zawsze! I tutaj się wystraszył nie na żarty, szukając ratunku w jego piersi, w której schował swą palącą od rumieńców twarz. Niby miał już potwierdzenie, lecz uparcie pozostawały pewne wątpliwości, które... zostały po paru sekundach do końca rozwiane! Nie spodziewał się tak drastycznych ruchów, niemniej... podobało mu się to, co uczynił! Do tego z jaką pewnością i drapieżnością...
So god damn sexy!
Czując mocne szarpnięcie za koszulkę, rozdziawił szerzej gębę widząc jak blisko chłopaka się znalazł, a jego wargi ponownie wylądowały na tych jego, przez co jego ciałem smagnęła fala wzmożonego podniecenia. Zaszkliły mu się oczy, bo... dotarło do niego, że jego uczucia są odwzajemnione! Wwiercał swe ślepia w te jego piękne ciemnobrązowe tęczówki, wpatrując się w nie tak głęboko, jakby zaraz miał w nich zatonąć. — Renny... — wymruczał gardłowo i zmysłowo jego imię, nie potrafiąc za cholery rozwinąć swej myśli i na tym stanęło. Zamurowało go już maksymalnie! Nie oponował, gdy to on zainicjował pieszczotę, z desperacją wyczuwalną w mocy z jaką go zaatakował. Nie czując już żadnej niepewności, samoistnie pogłębił ten jakże przepełniony dzikością i namiętnością pocałunek. Połączył swój język z jego własnym w szalonym tańcu, niekiedy badając końcówką każdy zakamarek jego jamy ustnej, by lepiej zapamiętać najdrobniejszy szczegół i delektować się tym jakże wspaniałym obrotem wydarzeń. No i czego on się tak obawiał... to było takie niepotrzebne! Tak długo na to czekał, że mógłby się z nim tak całować całą noc... i nie tylko na to miał chrapkę. Coraz sprośniejsze sceny przesuwały mu się przez myśl, czego już nie kontrolował. Pragnął go każdą komórką swego ciała. W tym przepełnionym uczuć wariactwie przyuważył ledwie co te spływające łzy po policzkach ukochanego. Mimowolnie sięgnął tą wolną dłonią wzwyż, aby je z niej mozolnie zetrzeć, nie spiesząc się nigdzie. Sam nie zajarzył, iż z jego własnych też poczęły wylewać się te przeźroczyste słone krople, co było wyrazem wzruszenia i szczęścia jednocześnie! Coraz ciężej było mu łapać oddech, tak go to zaabsorbowało! Oficjalnie mógł powiedzieć, że... jest szczęśliwy i spełniony! Dosłownie kamień z serca! Uwielbiał oglądać ten jego piękny uśmiech, który notorycznie go urzekał i sprawiał, że miękły pod nim kolana. Renny jest dla niego niepodważalnym ideałem, co tu dużo mówić... Po wyśpiewaniu całej piosenki, którą uznał za perfekcyjne dopasowaną, mógł odetchnąć z ulgą już tak prawdziwie. Westchnął głośno, co w jego wykonaniu zapewne też było niebezpiecznie powalające. Nie odrywał wzroku ani na sekundę z jego anielskiej facjaty. Zacisnął palce na trzymanej przez siebie dłoni należącej Ahn'a, czule gładząc ich opuszkami jego gładką skórę. Obdarował go szerokim uśmiechem, a jakieś pojedyncze łzy jeszcze gdzieś się mogły i u niego zaplątać. Ułożył brodę na mostku swojej drugiej połówki, wpatrując się w niego z miłością emanującą z jego oczu na kilometr. Nie musiał mu śpiewać masowej ilości wersów, aby mógł przedstawić każdą odczuwaną przez niego emocję. Jak zwykle był oczarowany jego głosem, a także głębszym przesłaniem utworu... zresztą czym nie był?!
Ja pierniczę... twój wokal standardowo mnie zmiażdżył. Kocham go słuchać... jest nieziemski! Właściwie... wszystko w tobie kocham piękny... — jawnie się wzruszył i doszczętnie rozryczał. Leniwie podniósł głowę, aby zetknąć się czołem z jego czołem, trwając w tej pozycji przez najbliższych kilka minut. Natomiast Renny mógł usłyszeć jego ciężkie dyszenie gdy obaj zamilkli, wymieniając się nawzajem spojrzeniami. — Obiecaj mi, że... nigdy więcej już nie sprowadzisz żadnych panienek. Chcę budzić się przy tobie i żebyś był tylko mój... na zawsze. Tak jak ja jestem twój. Całkiem ci się oddaję... — wyszeptał to, oddychając z ledwością prosto w jego usta. Już się od niego uzależniał i nie będzie niczym dziwnym, jak stanie się jego osobistym, ludzkim narkotykiem. Chciał go mieć na wyłączność i aby nic ani nikt już nigdy więcej nie stanęło pomiędzy nimi. Zaczął z tego wszystkiego się z nim droczyć i przygryzł delikatnie jego dolną wargę, wodząc też po niej językiem. Powoli też napiął mięśnie, aby zrzucić z ramion swój szlafrok, przez który robiło mu się zdecydowanie zbyt gorąco. Finalnie się go pozbył, zwalając go w nieładzie na podłogę i zwinnie przeniósł się na jego kolana, siadając na nim okrakiem. Pozostała na nim już dwuczęściowa piżama z długimi rękawami, którą przeznaczył dla Ahn'a. Niech on ją z niego zdejmuje! W międzyczasie sam dobrał się do guzików od jego białej koszuli i stopniowo je kolejno rozpinał. Nie przerywał zabawy z jego wargami, a jakby tego było mało wprawił swe ciało w kocie ruchy, wyginając się prężnie niczym napalony kocur. Ponadto niby niewinnie rozpoczął ocierać się swym członkiem o jego krocze... Wykonywał ów czynności stosunkowo monotonnie, na tyle by on mógł za nim spokojnie nadążyć.
Mitch Moon
Mitch Moon
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! XMfm17x

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FFRDI5R

Cytat :
Love myself, love yourself, peace.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! TaUyTqh

Wzrost :
176

Multikonta :
Eunjung, Taehoon

Waga :
60

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Renny Ahn Czw Lut 09, 2023 6:47 am
Ahn żałował zaś, że w ogóle pozwolił mu wtedy odejść. Gdyby sam nie spanikował, możliwe że posunąłby się nieco dalej przez samą niemożność dłuższego duszenia emocji w środku. Byłby zdolny do tego, by nawet wykopać resztę przyjaciół z pokoju, żeby zostać z Mitchem sam na sam… Strach był jednak potężnym przeciwnikiem, szczególnie w ich sytuacji. I niestety, chcąc czy też nie, zaczął myśleć że zwyczajnie nie jest im pisane bycie razem… A Renny był po prostu ślepy, głupi i naiwnie wierzący w ostatek nadziei. To jednak nie był koniec wszystkiego, skoro zgodził się mieszkać z nim przez te resztki wiary w rozwinięcie ich relacji. Sam nie miał bladego pojęcia, dlaczego w dalszym ciągu trzymał się tych uczuć jak tonący brzytwy, skoro odpowiedź miał niemalże jak na tacy. Cóż, jak widać los mimo wszystko chciał dla nich dobrze. Po prostu uszykował im naprawdę długą i krętą drogę, pełną trudnych wyzwań. Może by sprawdzić, że zasłużyli na siebie nawzajem? Odpowiedzi na to pytanie mogło być naprawdę wiele. Najważniejsze, że w chwili obecnej wszystko stawało się jasne niczym Słońce.
Od owego feralnego momentu z zazdrością sam jednak nie palił się do kontynuowania prób zwrócenia na siebie uwagi. Tym razem to on był tym, dla którego szklanka była w połowie pusta – zwyczajnie już nie miał siły. Ale dziwić mu się? Po tylu latach starań, kompletnie bezużytecznych, w końcu musiało go dopaść gorsze uczucie. Doszło do tego, że zrezygnował nawet ze spraszania panienek, przez co i reszta kumpli stwierdziła, że ewidentnie nie jest sobą. Ahn robił jednak dobrą minę do złej gry, twierdząc, że jest po prostu zmęczony. Po części było to prawdą, lecz wciąż nie w pełni. Nie był jednak gotowy na zwierzanie się komukolwiek z zespołu. Szczególnie, że dotyczyło to również jego członka… Renny wiedział, że to nie byłaby dobra zagrywka. Dusił więc wszystko w sobie, możliwe że z większą mocą, przez co faktycznie stracił swój zapał. Nie było więc mowy, by to on zrobił to, co w chwili obecnej przedstawiał Mitch. Pierwszy krok jednak musiał być przez kogoś wykonany i skoro miało się tak stać, prędzej czy później by to tego doszło. Można powiedzieć, że Moon zadziałał w samą porę – jeszcze trochę czasu i kto wie, jak żałośnie prezentowałby się stan Renny’ego. Teraz był po części szczęśliwy, chociaż wciąż uważał, że trwał w śnie, a nie w rzeczywistości. Ratował się wyobraźnią, zwłaszcza ostatnio. To nie był więc pierwszy raz, gdzie myślał, że to jego umysł coś sobie ubzdurał. Kto wie, może nawet przewinął mu się tam gdzieś wspólny prysznic..? Mniejsza z tym, skoro i tak miało do tego dojść!
Ahn nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc głos Mitcha oraz jego urocze mlaskanie, które jarały go tylko coraz mocniej. Jego ciało co rusz przeszywały przyjemne dreszcze, a każdy przypadkowy dotyk przyjaciela tylko wzmagał owe uczucie. Wręcz wirowało mu w głowie od przyjemności, co uznał za normalne. Przecież on robił to z nim niemalże bez przerwy! Chichot tylko jeszcze bardziej go nakręcił, przez co zaczął się delikatnie wiercić… Całkiem przypadkowo ocierając się powoli o ciało Mitcha. Skoro to był sen, to co go stopowało?
Przystoj… niaku? — nawet zdawało mu się, że zamrugał z tego całego szoku! To trwało jednak tylko krótki moment. Zaraz niemalże zaczął mruczeć, cicho i delikatnie, ale wciąż zachęcająco. Jego usta przyozdobił uśmieszek, który już chyba nie zamierzał zniknąć. Nawet oblizał wargi, co było już całkiem niekontrolowane przez jego przyćmiony umysł. Zaczęło się niewinnie, lecz jak zwykle zaczęło go zalewać gorąco, skutecznie utrudniające logiczne myślenie. Skoro nawet w „śnie” Moon miał na niego taki efekt, jak tutaj można było nie zauważyć, iż coś do niego czuje? Chyba też tylko ślepy by tego nie wyłapał! Dobrze więc, że Mitch nareszcie zaczął przytomnieć… Tak samo, jak i Ahn. On to po części, w dodatku powoli, ale zawsze coś, nie?
Głąb i ślepy… Może trzeba mu pomóc, hę? — to pytanie kierował po części do siebie. Ostatnio głównie zadawał sobie pytania, co czynić, zazwyczaj jednak nie mogąc wywnioskować sensownej odpowiedzi. To on potrzebował nakierowania, bo zwyczajnie zagubił się sam w sobie oraz w swych uczuciach. Teraz na szczęście je otrzymał, właśnie w postaci wyznania i pocałunku. Już wiedział co robić, a najważniejsze – otrząsnął się na tyle, by przestać wierzyć, że to wszystko jedynie wyobrażenia. Znowu dostał tego kopa, który dotychczas napędzał wszystkie jego sposoby na zdobycie uwagi Mitcha. Wróciła do niego pałeczka zawierająca odwagę, co pozwoliła mu na tak śmiałą reakcję. A fakt, że wykonał to w nieco leniwy i ślamazarny sposób można było spokojnie wyjaśnić jego sennym nastrojem. Rozkręcił się jednak bardzo szybko, głównie przez wciąż rosnące pragnienie bycia tak blisko Mitcha, jak tylko mógł. Znowu fuknął, gdy ten się odezwał, zaraz wracając do stopniowych, powolnych pieszczot ustami oraz językiem, a potem również i samymi dłońmi. Było to celowe działanie, mające na celu pokazanie mu, co on czuł przez te wszystkie lata. Teraz, gdy już wiedział co i jak, mógł pozwolić sobie na odrobinkę złośliwości. Taki właśnie był Renny – lubił się droczyć. Nawet w tak poważnym momencie. Ostatecznie jednak to jego wrażliwa strona wygrała pojedynek, czego efektem były pełne emocji i szczęścia łzy. Wręcz rozsadzało go od środka i nie mógł powstrzymać absolutnie żadnej, nawet sprzecznej z poprzednią reakcji. Czuł zarówno radość, jak i wykręcające jego wnętrzności podniecenie i nie do końca wiedział, które akurat przejmie w nim kontrolę. Mitch jednak pomógł mu zrozumieć, iż to jeszcze nie pora na szaleństwo. Uśmiechnął się, gdy ten starł mu łzy, nareszcie czując, że żyje jak powinien żyć. To powinno być codziennością od dłuższego czasu, może nie łzy, ale pocałunki i wyznania – przynajmniej tego pragnął Renny. Śpiewania sobie nawzajem też, bo słowa wypływające z ust ukochanego brzmiały mu niemalże jak anielski hymn. Kochał jego głos, lecz teraz był już wręcz od niego uzależniony. I tym sposobem z chęci uciszania przeszedł płynnie w pragnienie słyszenia go non stop, nawet gadającego jakieś durnoty. Jednocześnie chciał się odwdzięczyć, przez co pomyślał o kilku wersach swojej piosenki. Nie był pewien, czy odda to w pełni całość jego serca, ale starał się jak mógł. Włożył w każdą linijkę pełną dozę uczuć, wspomagając się również drobnymi gestami jak czułe spojrzenia, delikatne głaskanie miękkiej skóry Moona czy przyciskanie go mocniej do swojej klatki piersiowej. Po prostu nie umiał się powstrzymać! Łzy Mitcha jednak odrobinę złamały mu serce, jednocześnie prowokując jego samego do ponownego zaszklenia własnych oczu. Zamrugał kilkanaście razy, z uśmiechem na ustach przyciskając swe czoło do głowy chłopaka.
Ty mnie miażdżysz dzień w dzień… Odkąd tylko pamiętam. Ale dziękuję… I w tobie też nie ma rzeczy, której bym nie kochał. Jesteś cudowny. — musiał to w końcu powiedzieć, bo już po raz milionowy pchało mu się to na usta. Poczuł ogromną ulgę, że wreszcie mógł to uczynić, tym samym dając znać, jak bardzo mu zależy. Kolejna wypowiedz narobiła jednak kolejnego rozgardiaszu w umyśle Ahna, przez co niemalże zapomniał, jak nabiera się powietrze do płuc. Momentalnie go zatkało i przez dobrą minutę nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. — Wiesz, że o tym od dawna marzyłem? Uciekałem w inne, niezobowiązujące relacje, bo nie umiałem tego wytrzymać… Ale skoro mi się oddajesz… Ja również to czynię. Koniec z innymi. Potrzebuję jedynie ciebie… — wymruczał drżącym głosem, czując, jak świat wiruje mu przed oczyma. Nachylił się ponownie, składając kolejny, pełen zachłanności pocałunek na ustach Moona. Gdy ten jednak posuwał się do śmielszych czynów, wrócił również i jego nastrój rozrabiaki. Chwila moment i znowu na jego ustach kwitł usatysfakcjonowany uśmieszek, a w oczach tańczyły rozszalałe ogniki. Póki co pozwalał mu na każdy ruch, a sam zaczął droczyć się, decydując się na jak najmniejszą i powolną ilość ruchów. Jego drobne dłonie w końcu dosięgły koszulki Mitcha, początkowo w tempie żółwia zabierając się za rozpinanie jednego guzika za drugim. Już jednak go widział go całkowicie bez ubrań, co tylko zachęcało go do coraz odważniejszych ruchów. W końcu więc złapał za koszulkę chłopaka, przewracając go tak że tym razem to on górował nad nim. To jednak nie był wcale koniec… Renny był bardzo niecierpliwy, a rosnące pożądanie jeszcze bardziej podsycało ową cechę. Szarpnął więc za materiał, sprawiając, że wszystkie guziki odleciały albo na łóżko, albo spadły na drewnianą posadzkę, odbijając się od niej parę razy. Będąc niesamowicie zadowolony ze swojego czynu, zachichotał drapieżnie. Piżamka może i była ładna, ale nie tak jak tors Mitcha… Szybko przygwoździł go, wciskając go głębiej w materac i jednocześnie ustami kierując się na szyję, a potem na klatkę piersiową. I tak zaczął błądzić w rozszalałym tempie, nie szczędząc nawet najdrobniejszego zakamarka cudownego ciała Moona.
Renny Ahn
Renny Ahn
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FUqXxMg

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! 69q1FFf

Cytat :
Jelly-o pudding wafer oat cake liquorice gummi bears tart chocolate pie.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! OKv3GJQ

Wzrost :
175

Multikonta :
XD

Waga :
62

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Mitch Moon Czw Lut 09, 2023 6:48 am
Może gdyby obecność pozostałych chłopaków nie wzbudziła w nim wzmożonej presji, nie baczyłby na nic i dzielnie by trwał przy swym obiekcie westchnień. Jednak to było dla niego wciąż... zbyt dużo. Był niezwykle bliski przyznania się. Naprawdę! Lecz wraz z pojawieniem się kumpli, coś go wewnętrznie zablokowało, jakby nie był zwyczajnie na to jeszcze gotowy w tamtym czasie. Sam nie miałby odwagi ich wyprosić stamtąd dając im jasno do zrozumienia, że literalnie jest coś na rzeczy. Głupek w roztrzęsieniu to zanegował, aby ostatecznie dać drapaka z pomieszczenia. To działo się zdecydowanie za szybko, dlatego strach z nim wygrał. Powinien już wtedy był powiedzieć Renny'emu, że go kocha i faktycznie przeszkadzało mu patrzenie jak lata za panienkami. Sam nie wiedział czemu tego nie zrobił, ale... trochę mimo wszystko wstydził się tak obnażyć emocjonalnie przy innych. U niego tkwił problem taki, że nigdy nie radził sobie specjalnie z uczuciami, więc takie wyznania przychodziły mu z ogromnym trudem, nie wspominając o byciu otoczonym większą ilością ludzi. Prawdopodobnie gdyby pozostali sami... prawda wyszłaby na jaw i już w trakcie swojej trasy rozpoczęliby szczęśliwy związek, unikając kolejnych dawek cierpienia, które w następstwie niestety towarzyszyły im dosłownie na każdym kroku. Moon strasznie marzył o byciu z Ahn'em i nie był w stanie zliczyć, ile różnych wizji powstało w jego głowie z nim związanych. Ile nie do końca grzecznych snów z nim miał... Na tym się kończyło, pogrążając go w coraz głębszej agonii i frustracji. Te marzenie zdawało mu się być tak bardzo odległe, a zarazem nieosiągalne, co go dobijało, bo wolałby to przeżyć w rzeczywistości, a nie wiecznie o tym nieziemsko przystojnym facecie fantazjować...  
On sam był skończonym kretynem, że przez tyle lat nie brał na poważnie tych wszystkich specjalnych gestów kierowanych przez Ahn'a do niego. Niby je dostrzegał, a to i tak nie wystarczało, by spojrzał na łączącą ich relację w końcu nie w kategoriach przyjaźni, a czegoś więcej. Nieustannie trzymał się kurczowo myśli, że to na pewno nie tak i to jego własny umysł płata mu figle, a jego przyjaciel woli przedstawicielki płci pięknej. Poniekąd coś pchnęło go do działania i dalszego kombinowania co z tym zrobić w momencie, gdy usłyszał od reszty kompanów z zespołu, iż Renny niespodziewanie przestał zabawiać się z kobietami. Doznał ciężkiego szoku, a jednocześnie informacja ta sprawiła, że zaczął to wszystko szczegółowiej analizować. Jakby tego było mało... stało się to niedługo po tym idiotycznym incydencie. Chłopak zbywał ich jawnie byle jakimi argumentami, żeby się od niego odczepili. Zmęczenie, o którym za każdym razem mówił jakoś mu tutaj nie pasowało... Była to jedna z tych rzeczy, które go męczyły i wprost musiał się dowiedzieć, co wprowadziło go w taki stan. Poza tym potwornie bolało go coraz rzadsze spędzanie czasu z  Renny'm. Chciał z tym skończyć, to nie mogło tak wyglądać... Nie potrafił przestać go kochać i wątpił, aby mu minęło, ale chociaż chciał postarać się odzyskać to co było, zanim zrobił mu scenę zazdrości. Byle było między nimi dobrze, bez stawania się istnym kłębkiem nerwów w pobliżu tego drugiego. Co za tym idzie — Mitch spostrzegł w przeprowadzce do Cambridge malutką szansę na coś większego i najwyraźniej tym razem jego dziwnie pozytywne przeczucia co do tego się nie pomyliły. To go zaprowadziło do obecnej sytuacji i coraz mniej żałował, że się nareszcie przełamał! Wspólny prysznic się odbędzie, to nie podlega żadnym wątpliwościom! Wprawdzie raczej na drugi dzień, niemniej wizja ta stawała się być odczuwalnie realniejsza.
Wyłapawszy jego cudny uśmiech, który się powiększał za sprawą jego chwilowo drobnych pieszczot, rozpływał się już maksymalnie. Uwielbiał go takim widzieć, a to rozgrzewało jego wnętrze do niezwykle wysokich temperatur! Czując na swym ciele jego przypadkowe otarcia, czuł się o wiele swobodniej, co dodawało mu tylko więcej odwagi na jakieś konkretniejsze posunięcia. Mrukliwość jego głosu też się nasilała ze zdwojoną mocą. To jak na niego działał było potężne niczym fala tsunami rozwalająca miasto. Doprowadzał go do totalnego szaleństwa! Zdrowy rozsądek powoli przestawał mieć rację bytu, a on z każdą kolejną minutą tracił nad sobą kontrolę, nie mogąc znieść już tego seksualnego napięcia.
Tak. — potwierdził krótko, acz treściwie, przesyconym erotyzmem tonem. Podczas lekkiej zabawy kosmykami jego włosów, tym razem potarmosił go po całej czuprynie, uśmiechając się do niego frywolnie. Udowadniał tym, jak atrakcyjny dla niego jest i jak nieobliczalnie mieszał mu w głowie. Nakręcał się mocniej widząc jego reakcje i te pomruki... Nie miał już absolutnie cienia wątpliwości, że ten musi czuć do niego to samo, czym on obdarza go od dawna. Jego serce można powiedzieć, iż płonęło z nadmiaru miłości, którą czuł wobec Ahn'a, co ujawniało się na zewnątrz coraz intensywniej. Koniec z byciem ślepcem!
Niekoniecznie... on już wszystko wie. — skwitował wesoło, ze szczęściem wyczuwalnym w sposobie wypowiedzenia tych słów. Bezspornie dziś otrzymał prawdziwą odpowiedź na nurtujące go pytanie, nie musząc sobie tego ciągle wyobrażać w umyśle jakby to się prezentowało. Łaknął jego pocałunków i z każdym kolejnym było czuć większe natężenie i uczucia wkładane w ów pieszczotę. Boże jak on bosko całował... warto było tyle czekać na tą epicką chwilę! Teraz mógł oficjalnie powiedzieć, że jest spełniony i usatysfakcjonowany. Spełniło się jego najskrytsze pragnienie... Słysząc te fuknięcie znowu go tym urzekł, dla niego było to w jego wykonaniu takie urocze! Nigdy nie zapomni tej najpiękniejszej chwili w swym życiu, a od dziś mógł tworzyć takowych wraz z nim znacznie więcej... i to napawało go przeogromną euforią. Dosłownie wymieniał się z ukochanym najdrobniejszą emocją, jaką dotychczas zmuszony był tłumić i okazywał mu jak najlepiej mógł ile dla niego znaczy, że jest całym jego światem, najdroższym skarbem... W końcu też poczuł adekwatnie do jego odczuć, że żyje, a nie jedynie egzystuje. Momentalnie ożył. Obaj pragnęli tego samego, zatem nie pozostawało nic innego, jak się dalej nimi wymieniać i radować! Moon niby jest w ich zespole raperem, ale... nie oszukujmy się, wokal też miał rozbrajający i jeśli chciał, potrafił pięknie śpiewać, czego jednym z lepszych przykładów była piosenka, którą zaprezentował niedawno rudowłosemu. Anielski hymn... jakież to trafne! W każdym razie i tak był zdania, że Renny jest od niego pod tym względem lepszy. Sam mógłby go słuchać godzinami, nieważne czego by nie mówił! Zawsze będzie nim oczarowany i to się nie zmieni. Ilość się nie liczy, a przesłanie! Najważniejsze, że było szczere i płynęło ono prosto z serca, prawda? Ojej, nie musiały jego łzy go załamywać! Należały do tych pozytywniejszych reakcji. Wzruszył się. Nie muszą już cierpieć. Nigdy. Mruczał jak wniebowzięty kot, gdy go tak przyciskał do swojej klatki piersiowej i gładził po skórze. Trzymał czoło przy jego czole, nie odrywając go od niego ani na sekundę, a jego oddech ciągle przyspieszał. Momentami nadal zapominał jak się w ogóle oddycha.
Tak jak ty mnie... wybacz mi, że wyznałem ci to tak późno. Bałem się, że... mnie odrzucisz, a nasza przyjaźń się kompletnie posypie. — kontynuował wyrzucanie z siebie kolejnych aspektów, które w sobie kisił, a uznał że czas najwyższy również i o nich go uświadomić. Nie musiał już się z niczym wstrzymywać ani wahać. Ze świadomością, iż Renny stał się właśnie jego życiowym partnerem nic się nie liczyło. Chciał też pokazać ile biedny wycierpiał. — Może debilnie to zabrzmi... odkąd pamiętam, przelewałem swe frustracje w muzykę i na papier... dziś postanowiłem z tym skończyć. Jesteś moją bratnią duszą. Będę cię kochał aż po grób... — przylgnął mocniej do niego ciałem, wyszeptując mu to do ucha, aby niby niewinnie przy powrocie do poprzedniej pozycji przygryźć delikatnie jego płatek. Posiadł już wszystko, czego kiedykolwiek potrzebował. Miał ochotę podzielić się tą jakże cudowną informacją z ich fanami, bo nie wstydził się tego, że związał się z kimś tej samej płci. Zapewne wieść ta ich specjalnie nie zaskoczy. Powstał w internecie nawet ship, któremu naprawdę wiele osób dopingowało. Mitch starał się wcześniej nie dawać po sobie znać, że sam to wewnętrznie popierał, obracając to w żart i udając, że wcale go te niedorzeczne wymysły nie ruszają.
Ujrzawszy jak Ahn zaniemówił przez jego ostatnią wypowiedź zrobił taką ujmującą minkę, wydając jednocześnie taki uroczy pisk z gardła (nie mylić z tym, co chłosta okrutnie bębenki uszne!). — Cholera... nie, nie wiedziałem. Nie wyobrażasz sobie, jaką ulgę mi tymi słowami sprawiasz... Od teraz nic nas nie rozdzieli... — po tym co usłyszał, sam zaniemówił i nie był w stanie z siebie wydusić absolutnie żadnego dźwięku. Trochę mu zajęło, nim udało mu się skomentować jakoś jego jakże piękną odpowiedź. Ochoczo odwzajemnił któryś już z rzędu pocałunek, przesycony łapczywością i niespożytym pożądaniem. A jemu ciągle było mało... Pozwolił sobie na dużo agresywniejsze posunięcia i nic nie było w stanie go przed tym powstrzymać. Zachował jednak odrobinę ślamazarności w swych ruchach. Ups, chyba zbyt wolno rozpinał guziki jego koszuli i nie zdążył dokończyć tej czynności... Nagle Renny przejął inicjatywę i z całkiem sporą dawką dzikości przewrócił go na plecy, w efekcie czego to on znalazł się na dole. Rozdziawił gębę w lekkim osłupieniu, mrugając kilkukrotnie powiekami. Lecz... nie oponował, podobała mu się ta jego rozrabiacka strona! Po tym jak potraktował z niesamowitą brutalnością górę od jego piżamy, że aż większość guzików rozleciała się po pokoju... zrobił oczy jak pięciozłotówki. — Uuu... W kogoś wstępuje widzę jakiś diabeł... skoro tak, nie będę gorszy. Sprawiedliwość musi być! — jebać piżamę. Kupi sobie nową. Równie dobrze może spać od tej pory na golasa! Jak powiedział tak zrobił. Chwycił z całej siły za pozostałe nierozpięte guziki pociągając za nie energicznie, przestając wykonywać wszelkie czynności z taką flegmatycznością. Udało się i jemu porozrzucać pewne elementy koszuli Ahn'a. Rozerwał szwy w paru miejscach, a wraz z tym w jednym miejscu się podarła... takiego kręćka przez niego dostawał, że z niego też wychodził istny, niebezpieczny drapieżnik! W tym samym czasie pod wpływem wzmożonych emocji najzwyczajniej ją z niego ściągnął i odrzucił daleko w bok. Być może upadła taka poszarpana na jego szlafroczku. No co? Zemścić się za zniszczenie jego ulubionego ciucha musiał! Jęknął donośnie, czując wędrówkę ust ukochanego wzdłuż jego ciała, którą rozpoczął od szyi, a potem skupił się na jego niewątpliwie apetycznym torsie. Aż począł się pod nim wić, wprawiając biodra w intensywniejsze ruchy, a jego członek twardniał, o czym dosadnie dał mu znać, seksownie przesuwając końcówką po jego udzie. Przecież nie mógł pozostać bezczynny! Moon błądził dłońmi po jego już nagich plecach, wciskając w nie boleśniej paznokcie przy zadawanej przez partnera rozkoszniejszej pieszczocie. Nachylił głowę tak, by znaleźć się jak najbliżej jego twarzy.
Pragnę cię Renny... tak bardzo, że zaraz zwariuję... weź mnie, proszę... — wysapał to ledwo co, ciężko dysząc i czując jak od jego dotyku normalnie eksploduje z żądzy i podniecenia, które ogarniały go, ilekroć ten zasypywał pocałunkami coraz to dalsze zakamarki jego obnażonego ciała.
Mitch Moon
Mitch Moon
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! XMfm17x

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FFRDI5R

Cytat :
Love myself, love yourself, peace.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! TaUyTqh

Wzrost :
176

Multikonta :
Eunjung, Taehoon

Waga :
60

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Renny Ahn Czw Lut 09, 2023 6:48 am
Gdyby Ahn radził sobie ze swymi własnymi emocjami, już dawno oboje nie mieliby w umyśle wielkiego rozgardiaszu, a jedynie miłość do siebie samych. Miał o tyle dobrze, iż świetnie potrafił skrywać to, co mogłoby zaalarmować jego najbliższych. Niestety jednak, gdy następował wybuch, w jednym momencie wszystko się z niego wylewało. I tak byłoby również w trakcie owej sprzeczki, gdyby zaprzeczenie Mitcha nie zablokowało go całkiem. Chcąc czy nie, wziął jego słowa na poważnie, przez co poczuł się okropnie… i jak zwykle, ukrył to za maską. Lecz nie tak dobrze, jak zazwyczaj zwykło mu to wychodzić. Był tak cholernie sfrustrowany, bo najwidoczniej los nie zamierzał być mu przychylny w kwestii miłości, przynajmniej w czasie, gdy wszystko dotyczyło Moona. Poważnie zastanawiał się, czy się wtedy nie poddać. Bo ileż niecierpliwy człowiek może czekać? A nie daj Boże wybuchnąłby, wykonałby krok dalej i wszystko by zjebał? Wtedy, według niego, szala przechylała się raczej na niekorzyść. Nie mógł więc ryzykować, szczególnie, że był coraz mniej pewny siebie.
Tak coś przypuszczał, że jego markotne zachowanie nie ujdzie uwadze nikomu. Ale szczerze? Miał to po prostu gdzieś. Będąc jeszcze w trasie, postanowił skupić się jedynie na występach oraz próbach, bo nic innego nie miało już dla niego sensu. Czuł się nie dość że rozstrojony, to jeszcze każdy moment spędzony z Mitchem wywoływał u niego ból przez fakt, iż najprawdopodobniej tylko Renny posunął się aż tak daleko na drodze łączącej ich relacji. Mógł więc polegać jedynie na swojej bujnej wyobraźni, skoro rzeczywistość była tak cholernie irytująca. W każdej możliwej wersji relacji, w której oboje pałali do siebie równie mocnymi uczuciami kompletnie różnymi od przyjaźni, byli jednak odseparowani od niemalże codziennego błysku fleszy i zainteresowania, które teraz przytłaczało go jeszcze bardziej. Chciał odpocząć, nie tylko przez porażkę z Mitchem. Idealnie się więc złożyło, tak, jakby wreszcie dobra fortuna przypomniała sobie o fakcie jego istnienia. Być może to dlatego odzyskał znikomą nadzieję, lecz wystarczyło, by ta była jedynie iskrą – bo zapalnik, który wywołał z niej dziki pożar, był właśnie tym, czego Renny od dawna pragnął. Jeszcze parę godzin temu był jednak równie smutny i przygaszony, tak, jakby jego intuicja była przyćmiona i niczego nie wyczuwała. Możliwe, że potrzebował Mitcha do tego, by odzyskać zdrowy rozsądek… Bądź też całkowicie go stracić.
W chwili obecnej był bliżej raczej tego drugiego, wciąż trwając w niby-śnie, przez który jego ciałem targało coraz większe gorąco. Pewnie niezliczoną ilość razy mówił sobie, że chciał by to była rzeczywistość – i w końcu tak też się stało. Mruczał jednak dalej niczym śpiący kot, który czuł się niezwykle bezpiecznie i przyjemnie. Wiercenie się z pewnością nie było spowodowane jakąś dziwną pozycją, o czym wiedział już chyba nawet Moon. Sam, gdyby oczywiście był przytomny, też coraz bardziej traciłby cierpliwość. A może to właśnie działo się z jego organizmem? Może to go obudziło? Ta rosnąca żądza, a zarazem uczucia wzburzające się coraz bardziej. W końcu tyle czasu zmarnowali… Nic dziwnego, że ciało Renny’ego samo domagało się jakiejś rekompensacji! W momencie przekonał się, że najprawdopodobniej ją otrzyma… I przez to spokojnie mógł nazwać się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi!
Zatem… Bardzo mnie to cieszy. — wyszeptał powoli, nie mogąc powstrzymać kolejnego objawu szczęścia, który kwitł bez końca na jego ustach. Uznajmy, że już wtedy zaczynał przytomnieć, chcąc chyba jak najszybciej przejść do wcielania swych marzeń w życie. Z minuty na minutę wszystko stawało się coraz piękniejsze, lecz najlepsze było to, że wszystko działo się naprawdę. Ahn długo nie mógł w to uwierzyć, główkując chyba nad wszystkimi możliwymi opcjami, które przemawiały za faktem, iż obecnie przeżywa jakieś fikcyjne, acz bardzo emocjonalne doświadczenia. Omamy? Odurzenie? Magia? Niewątpliwie, cała atmosfera zdawała się być magiczna i niezapomniana, lecz nie sądził, by to były jakieś diabelskie sztuczki. W końcu one nie istniały, a Renny z Moonem – owszem. Był tak cholernie szczęśliwy, że naprawdę nie kontrolował tego, czy śmieje się jak idiota, czy płacze jak bóbr. Wtulił się w ciało ukochanego tak mocno, jakby chciał się do niego na zawsze przykleić. Już nie chciał go puszczać, nawet na moment. Aż się uśmiechnął, wiedząc, że Mitch będzie musiał teraz jakoś przeżyć jego przylepność. Nawet w przyjacielskiej relacji uwielbiał skinship, a co dopiero tutaj! Aż zaśmiał się uroczo, po raz kolejny zresztą, jednocześnie czując jak delikatnie pieką go zaschnięte od łez policzki. Nie mógł przestać myśleć o pięknym pocałunku, który ich złączył, przez co obserwował usta chłopaka niemalże bez przerwy. Nawet w momencie, gdy mógł być świadkiem cudownej, poruszającej serenady. Zawsze twierdził, że Mitch równie dobrze mógł być wokalem i kto wie – teraz może nawet dorównałby i jemu! Sam jednak nie uważał się za wybitnego, ciągle pracując i trenując, by usprawniać swe umiejętności. Westchnął cicho, czując ciągły dotyk czy lekkie przesunięcia palców ukochanego po swej skórze. Uwielbiał takie pieszczoty i mógł ich doświadczać bez końca!
Z tego samego powodu ja nie mogłem niczego wyznać. Bałem się, ze schrzanię. Szczególnie ostatnio… dlatego się odciąłem. Za co cholernie mocno przepraszam. — zmarszczył uroczo brwi, chwilowo spoglądając w pierwszy lepszy kąt pokoju. Trochę się tego wstydził, szczególnie teraz. Zaraz jednak parsknął cicho. — Zabawne… Robiłem podobnie. Może nie tak jak Ty, bo nie mam tak wspaniałych zdolności producenckich czy literackich, ale mój laptop jest pełen żalu. Najczęściej jednak wyżywałem się w tańcu. — również dzielił się swymi sposobami, chcąc wszystko rozjaśnić. Ta niezliczona ilość siniaków na nogach, kontuzje czy inne rany? Zyskiwał je, bo zwyczajnie tracił nad sobą kontrolę. — Ale koniec z tym. Od tej pory mówmy sobie wszystko, dobrze? Też uważam, że jesteśmy bratnimi duszami. I chcę cię kochać aż po kres mych dni… — aż przymknął oczy, napawając się zarówno zapachem Mitcha, jak i jego pieszczotami. Również nie miał obiekcji przed publicznym ukazaniem swojego związku. Zrobiłby to nawet wtedy, gdyby nie utworzył się żaden ship z nimi w roli głównej. I tak wiedział, że część ludzi shipuje ich braterską więź a nie faktyczny związek zakochanych – jakże się zdziwią, poznając prawdę!
Oczywiście! Nie pozwolę na to… — obiecał rudowłosy, wręcz przeszywając chłopaka swym wzrokiem. Teraz to sam sięgnął dłonią do policzka Mitcha, chcąc trzymać cały swój świat jedynie we własnych palcach. Owszem, był fanem durnych podrywów na takie słowa, lecz tu nie musiał ich używać. W przypadku Mitcha był jednak taki wyjątek, że mówiłby całkowicie szczerze. Nastrój jednak znów diametralnie się zmienił, przez co Renny również uległ przemianie. Można powiedzieć, że zawsze miał dwie strony – tę uroczą, bardziej prywatną, lecz gdy przykładowo chodziło o występ na scenie czy bardziej niegrzeczne czynności… Oj, wtedy naprawdę wyłaziło z niego coś z ciemnej strony mocy! I przede wszystkim, nie bał się tego pokazywać. Zresztą… Serio miał dość czekania. Mówią, że jak ktoś się śpieszy, to się diabeł cieszy… I tutaj niewątpliwie był on zadowolony coraz bardziej! Szczególnie po tym, jak Moon również rozprawił się z jego zbędną piżamką… Aż uśmiechnął się zadziornie, czując jednocześnie, jak jego wnętrzności płoną z pożądania. Oboje będą musieli wybrać się na zakupy, lecz póki co to mogło sobie poczekać!
Bardzo dobrze. Ale… co z dołem? — rzekł jakże niewinnie, nagle przygryzając wargę i uciekając specjalnie wzrokiem gdzieś w bok. Zachichotał po raz enty, po czym wrócił do pieszczot. Dotyk Mitcha jednak tak go rozpraszał, iż w pewnym momencie podniósł głowę, mrucząc donośnie. Czuł, jak jego członek również domaga się odpowiedniego traktowania, przez co nie omieszkał zacząć od delikatnego ocierania się nim o Mitcha, szczególnie w jego wrażliwej okolicy. Kręciło mu się w głowie, przez co przestał normalnie kontaktować. Sam tracił rozum, choć Mitch poprzestał jedynie na pieszczotach jego ciała palcami.
Sam tracę zmysły… Nawet nie masz pojęcia, jak seksowny jesteś. — wymruczał i, bez zbędnych ceregieli, pozbył się dolnej części garderoby Moona z równą brutalnością, jak postąpił z koszulą. Materiał nie rozwalił się tak, jak poprzednia część garderoby, lecz nie był tym nawet w najmniejszym stopniu zainteresowany. Jeśli Mitch posiadał bokserki to również i z nimi rozprawił się w jednej chwili, a gdy nabrzmiałe przyrodzenie ukazało się jego oczom, aż cicho zagwizdał. W głowie narodził mu się szatański pomysł, o którym dał znać w postaci niecnego uśmieszku. Dłońmi zaczął droczyć się z odsłoniętą częścią ciała, dając tym samym znać, że liczy na ruch ze strony chłopaka… Bo inaczej nie da mu tego, czego chce! Ahn uwielbiał takie zagrywki. Nie mógł ich sobie odpuścić nawet tutaj, bo wiedział, że najprawdopodobniej nakręci to ich tylko bardziej.
Renny Ahn
Renny Ahn
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FUqXxMg

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! 69q1FFf

Cytat :
Jelly-o pudding wafer oat cake liquorice gummi bears tart chocolate pie.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! OKv3GJQ

Wzrost :
175

Multikonta :
XD

Waga :
62

Poziom :
00

Re: #1 I'm so afraid, but... I still want you...!by Mitch Moon Czw Lut 09, 2023 6:49 am
Mitch nie radził sobie z emocjami prawdopodobnie bardziej niż Renny... przez iście długi okres czasu. Ewentualnie obaj byli na zbliżonym poziomie, albo niemal identycznym. Niby nigdy nie miał problemów jeśli chodzi o rodzinę, od której otrzymywał wystarczająco dużo miłości. Powinien być przez to bardziej towarzyski, czuć się swobodniej wśród tłumów i łatwiej ogarniać rozmaite odczuwane przez siebie uczucia. Co mogło pójść nie tak...? Sam nie wiedział. Zwłaszcza że niczego nigdy mu nie brakowało, natomiast Moonowie nie borykali się z biedą, ani nie było żadnych gorszych spięć między członkami, ani przemocy. On po prostu czuł się jakiś inny, wyalienowany od reszty, ciężko było mu się odnaleźć i jakoś nie potrafił otworzyć się na innych. Natomiast jego zdystansowanie narastało na sile głównie w czasach szkolnych. Początkowo wolał być oddalony i ostrożny w relacjach z pozostałymi ludźmi. Nikt go nie był w stanie zrozumieć... Tak się zdarza, prawda? Nie zawsze wina leży po stronie wychowania przez rodziców. Niektórzy są zwyczajnie okropni, nietolerancyjni i przez głupie stereotypy często oceniają kogoś z góry, co jest niezwykle krzywdzące. Wprawdzie nie był też pośmiewiskiem, ale i tak krzywe spojrzenia ku niemu leciały, a on zamykał się bardziej w sobie. Przerażał go otaczający go świat, stąd wolał trzymać się na uboczu.
Dopiero wraz z pojawieniem się pewnej grupki chłopaków, wszystko wywróciło się momentalnie do góry nogami. Tylko oni byli w stanie do niego dotrzeć i mieć dostatecznie duży wpływ, by tak wiecznie nie unikał rozmów z ludźmi. Największą więź z całej paczki nawiązał z Renny'm, który zdawał się jako jeden z nielicznych praktycznie czytać mu w myślach, jakby byli połączeni umysłami. Co najważniejsze wspierał go za każdym razem, ilekroć coś go przybiło... zawsze był dla niego. To dzięki Ahn'owi nabrał większej pewności siebie; to przez niego za każdym razem odczuwał tak zwane motylki w brzuchu. Problemem było to, że... bał się, iż nie będzie dla niego dostatecznie dobry, do tego totalnie nie w jego typie. Z jednej strony pragnął wykrzyczeć jak potężna jest jego miłość do niego, a z drugiej... pojawiała się ta pieprzona blokada, która go ścinała. Z tego powodu Mitch nie był w stanie wydusić ani słowa, ani też potwierdzenia czegoś, co pomogłoby obiektowi jego westchnień nakierować go na to, co naprawdę dzieje się w jego wnętrzu odkąd go poznał. Kochał go i nic nie mogło tego zmienić. Wiedział, że nawet pomimo strachu, w końcu się przełamie, gdyż był piekielnie zdeterminowany. Nie chciał tak łatwo odpuścić... Patrzenie na jego opłakany stan łamało mu serce. Musiał coś zadziałać... Wykorzystał sprzyjające mu warunki i widać do czego to doprowadziło — do ich wspólnej utopii! Nie muszą więcej znosić tych męczarni. Od teraz... ich droga szła ku bezgranicznemu szczęściu i spełnieniu tak jak być powinno!
Och, jakże widok tego cudownego mężczyzny mruczącego jak zadowolony, do tego półprzytomny kot go urzekał. A ten jego złoty uśmiech... mógłby wiecznie się na niego wgapiać niczym w jakieś niebiańskie arcydzieło! Miękł przez niego całkowicie... Renny doprowadzał go do kompletnego szaleństwa zasadniczo każdym aspektem. Był jego ideałem, który odwzajemniał jego uczucia i to było najistotniejsze. Ewidentnie senne odpowiedzi ukochanego go jawnie rozbawiały. Sprawiały, że jego urokliwość wzrastała do maksymalnego poziomu. Z każdą kolejną sekundą pragnął go coraz mocniej... od tak dawna marzył o tej chwili... sam stawał się niecierpliwy z nasilającego się w nim powstałego żaru podniecenia i pożądania. Z pewnością ciało tego przystojniaka otrzyma należytą rekompensatę od Mitcha. Już on dołoży wszelkich starań, aby go dostatecznie zaspokoić i wypieścić po wsze czasy! Przemilczał jego odpowiedź uznając, iż nie trzeba tu nic więcej dodawać. Znów cmoknął go czule w usta, tym razem przygryzając delikatnie zarówno dolną, jaki górną wargę, nie mogąc jednocześnie zapanować nad swym językiem, który odkrywał coraz to nowsze rejony, których dotychczas nie dane było mu dotknąć. Ssał ochoczo te miejsca, by następnie w niezbyt grzeczny sposób przejeżdżać nim po każdym zakątku, czy to wodząc nim wewnątrz jamy ustnej Ahn'a, czy na zewnątrz po jego gładkiej wspaniale pachnącej skórze w okolicach ust, brody, policzków... trochę go ponosiło, ale dziwić mu się? Tymi czynnościami chciał też dać mu jawnie do zrozumienia jak bardzo to czego z nim doświadcza jest realne. Bezkresna euforia i jego opanowała, ponieważ trafił do raju, w którym był już tylko on i Renny. Sam był rad, że wreszcie nie musiał wyobrażać sobie gorących scen z nim w roli głównej, które wcale nie były wywołane odurzeniem narkotykami. Sama prawda, a halucynacje to bezapelacyjnie nie są! Szczerze nie będzie mu przeszkadzała ta jego przylepność. Ba, jest mu to wręcz na rękę, bo sam nie ma ochoty go puszczać! Mógłby codziennie trwać w jego ramionach i ani na chwilę by mu się to nie znudziło. Sam odwdzięczał się mu tymi swoimi zniewalającymi gummy smile typowymi jedynie dla niego. Tak to się chyba nikt nie uśmiechał, a już na pewno nie tak cute jak czynił to Mitch! Aż takiej pewności w tej kwestii nie miał, czy mógłby mu dorównać i tu przejawiała się jego skromność. Ponadto kiedy nadarzała się okazja, chwalił jego wokal mówiąc mu, że uwielbia go słuchać dając mu przy okazji różne rady, mimo że przeważnie rapuje. Zaznaczał również, że nikogo nie chce porównywać, jednak głos Renny'ego... trafia w jego gust jak to lubił niekiedy podkreślać.
Jakie z nas głupki, nie? Obaj popełniliśmy błędy... było, minęło, nie ma co dłużej tego roztrząsać. Mamy ogromną ilość wolnego, nadrobimy zaległości... — zaśmiał się gardłowo przy tej pierwszej części wypowiedzi znowu tak słodko mlaszcząc, a jego głęboki tembr na nowo mógł pieścić uszy Ahn'a. Przytulał swą brodę w jego pierś, nie przestając się na niego patrzeć z miłością wyraźną w jego ciemnych tęczówkach. Słuchając go, to wodził opuszkami palców po jego włosach, to schodził niżej, by ponownie pogładzić policzek, linię szczęki, a nawet obojczyk, czy te niższe rejony, nim został przez niego jakże brutalnie przygwożdżony do łóżka — wtedy był czas na zbyt długo tłumione wyznania i nieco łagodniejsze gesty. — Czy ja wiem, czy to było takie literackie... musiałbyś sam stwierdzić! Cholera, to takie żenujące... mam taką sekretną skrytkę, a w niej tkwi sterta wymiętych papierów... dziś jeden wylądował na podłodze... — wyparował marszcząc tak śmiesznie czoło i brwi, zaciskając usta w wąską linię. Wzdrygał się na samą myśl, jak bardzo był sfrustrowany tym, że musiał kisić w sobie każdą oddzielną emocję, którą do niego czuł. Nerwowo aż podrapał się po czubku głowy, co musiało prezentować się dość komicznie. Mitch z kolei pogrążony gorzej w smutku... potrafił znacznie dłużej spać niż zwykle. Zdarzało mu się wprost usypiać w niewygodnych pozycjach, albo też w dziwnym skrzywieniu na twardej podłodze. Owszem, takie zachowania były u niego czymś... normalnym, ale przez stres można powiedzieć lubił uciekać przed bólem właśnie dodając sobie zwiększone dawki snu.
W pełni się z tobą zgadzam piękny. Obiecuję, że nigdy już niczego przed tobą nie zataję. Zatem... kochaj, tak jak ja kocham ciebie i będę kochać... — posłodził mu odrobinę nie mogąc się powstrzymać! Spodobało mu się te konkretne określenie, którego po raz drugi tej nocy użył i chyba przy nim pozostanie o ile Renny nie zacznie mieć do niego obiekcji! — Ja tak samo! — przyłączył się do tej obietnicy, bo przecież sam nie dopuści do tego, by cokolwiek stanęło między nimi. Nie miał ani grama wątpliwości, iż to jego chce na swego życiowego partnera. Nikt nie jest w stanie go zastąpić... Zamruczał tym swoim drapieżnym, seksownym głosem czując ciepło przytykanej dłoni ukochanego do jego lica. Sam ułożył swoją własną na wierzchniej jej części, by przycisnąć ją do niego mocniej, serwując mu nieustannie kolejne pieszczoty. Po wyjaśnieniu sobie ważnych spraw, swobodnie mogli przejść do brutalniejszych akcji... już nic ich nie hamowało, mogli pójść na całość... i tak też się stało! Analogicznie do niego, Moon także miał na niego spotęgowaną chrapkę i łaknął jego bliskości coraz silniej...
Nie obchodziło go nic, byle móc zaspokoić swoje przepełnione chaosem żądze, które najwyraźniej z obu wylewały się dosłownie na wszystkie strony hektolitrami. Ileż można być w stanie je kontrolować...? Nic dziwnego, że przeobrażali się w jakieś demony, czy dzikie zwierzęta... Po sukcesywnym zerwaniu górnej części piżamy z Renny'ego, nie omieszkał się obadać jego umięśnionej klaty w najdrobniejszym detalu, podszczypując go gdzieniegdzie paznokciami i obmacując gdzie się dało. Miał jego nagi, wyrzeźbiony sześciopak cały dla siebie! Ile razy go świerzbiło, by się do niego dorwać, a nie było na to jak dotąd najmniejszych szans... dobra, może i czuł te zacne absy na sobie gdy przyciągał go do siebie, albo przypadkiem się musnęli jakąś kończyną... lecz to było za mało.
Widząc na własne oczy te apetyczne ciało, oblizał mało dyskretnie wargi, bacznie obserwując jego następne poczynania.
Jak to co...? To samo! — zrekompensował się w odpowiedzi z niepokojącym błyskiem w obu oczach. Zrzucił pozostałości swojej zniszczonej koszulki, która zwisała mu w połowie ramion, by już żaden kawałek materiału go nie zakrywał, ponawiając unoszenie bioder i coraz intensywniej ocierał się swym członkiem a to o uda Ahn'a, a to stykał go z tym jego, zahaczając niewinnie też i o jądra. Było po równo, ponieważ i on był rozpraszany! — Hmm, a może... ściągnę z ciebie dół swymi zębami...? I widzisz, przez ciebie przychodzą mi do głowy zwariowane pomysły! Ciekawe, jak to wyjdzie w praktyce... — dodał w międzyczasie tej burzy erotycznego szaleństwa. Zanim jednak udało mu się zrealizować ten szatański plan, Renny porządnie zajął się zaś jego ostatnią częścią stroju, którą jeszcze miał na sobie. Jęknął z rozkoszy donośnym, ochrypłym, a zarazem mrukliwym tonem. Potrzebował chwili, aby móc skomentować jego ostatnie słowa. Po tym jak zaczął się z nim wrednie drażnić... stracił resztki zdrowego rozsądku i dostał normalnie jakiegoś pierdolca. Niewiele myśląc przyssał się do jego szyi, aby pozostawić na niej parę wyraźnych czerwonych śladów w postaci malinek sunąc językiem wzdłuż torsu. Zatrzymał się dłużej na sutkach, coby je naprzemiennie possać i się nad nimi poznęcać, przygryzając to jeden to drugi zębami, ale też nie tak, by go bolało. Dłonie w dalszym ciągu trzymał na plecach, którym robił przyjemny masaż z paznokciami w roli głównej. — Ja? Nah, ty jesteś seksowniejszy... co ty ze mną najlepszego wyprawiasz piękny... — wyjęczał, chuchając mu gorącym znacząco przyspieszonym oddechem w skórę na brzuchu, zbliżając się już do jego gatków. Był tak nakręcony, że i jemu zaczynało kręcić się w łepetynie. Specjalnie podszczypując też i nagi bok wgryzł się w gumkę, na której zacisnął szczękę i ściągał tak z niego spodnie. Kiwając nieznacznie głową, szarpał je niczym wygłodniały kocur, dołączając do tego od tylnej strony ręce. Lekko sobie nimi wspomagał na wypadek, gdyby napotkał problemy po drodze. Odkrywszy jego jędrny tyłek natychmiast chwycił za oba pośladki, miętosząc je i ściskając, a nawet siarczystego klapsa mu dał, a co! Jak już udało mu się ostatecznie rozebrać go do końca, zaatakował jego usta, w które wessał się jak jakaś pijawka, fundując mu kilka żarliwych pocałunków, które były zachłanniejsze od tych poprzednich. Miał nadzieję, że to go wystarczająco zachęci do spełnienia jego wcześniejszej prośby!
Mitch Moon
Mitch Moon
okrągły :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! XMfm17x

kwadratowy :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! FFRDI5R

Cytat :
Love myself, love yourself, peace.

prostokątny :
#1 I'm so afraid, but... I still want you...! TaUyTqh

Wzrost :
176

Multikonta :
Eunjung, Taehoon

Waga :
60

Poziom :
00

Sponsored content


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach